sobota, 14 kwietnia 2012

Mamy dowód na to, że piractwo nie wpływa na sprzedaż płyt

Francja to kraj, w którym szczególnie ostro walczy się z piractwem internetowym. To ten kraj jako pierwszy wprowadził prawo HADOPI, pozwalające na odcinanie domniemanych piratów od Internetu po ich trzykrotnym upominaniu. I udało się. Piractwo zmalało. Jest jednak jedno, wielkie „ale”. Ot, chociażby ustawa HADOPI. Jeżeli dany organ wykryje, że pobierasz nielegalne pliki, dostajesz ostrzeżenie drogą pocztową z nakazem natychmiastowego zaniechania tego procederu. Po trzecim takim liście tracisz prawo do korzystania z Internetu. Na dobre. Wygląda na to, że to działa. Piractwo w tym kraju zmalało drastycznie. Nie dziwię się. Gdybym mieszkał we Francji i mógłbym stracić prawo do korzystania z sieci, to bym za nic na świecie nie „piracił”. Tak, jestem z tych, którzy dopóki mieszkają w dużej aglomeracji, muszą być podpięci do Matrixa. Zbawieniem byłaby dla mnie tylko wyprowadzka na antypody. Ale i tam pewnie bym kombinował jak zdobyć stałe łącze. Po co się jednak zwalcza piractwo? Po to, by artyści i wytwórnie płytowe i filmowe nie traciły pieniędzy, prawda? Przecież to „oczywista oczywistość”. Bo właściwie tylko to jest złego w piractwie. „Kradniemy”, więc nie kupujemy. Jak myślicie, o ile sprzedaż muzyki wzrosła we Francji? O 20 procent? A może 50 procent? Nie? To może chociaż marne 5 procent? Też nie. Otóż w ubiegłym roku, jak podaje Ars Technica, Francuzi kupili o 3,9 procent mniej muzyki i o 2,9 procent mniej filmów. Wzrosły dochody radiostacji internetowych (o 73 procent) i usług wideo na żądanie (o 50 procent). Czyżby piractwo nie było takie groźne? Czyżby jednak promowało muzykę i sztukę? Czy serio ktoś jeszcze wierzy, że nastolatek jak nie będzie mógł pobrać nowego singla Madonny, to weźmie swoje kieszonkowe i kupi go za, niech będzie, 40 złotych? Serio ktoś w to jeszcze wierzy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu