środa, 23 maja 2012

Prawda nie tylko o Lechu Wałęsie

Wiele ważnych rzeczy wydarzyło się w miasteczku namiotowym rozłożonym przed sejmem przez NSZZ Solidarność. Aktywna i dobrze przygotowana obecność związkowców pozwoliła lepiej zrozumieć mechanizmy rządzenia naszym krajem. Już wiemy, niestety, że rządzącym chodzi nie o dobre ustawy, lecz o takie, które pozwalają doraźnie łatać zrujnowany budżet i utrzymać władzę nad (!) Polakami. Dowiedzieliśmy się też, że demokracji ma być w Polsce tylko tyle, ile jest niezbędne, by wyborcy wybrali dokładnie tę partię polityczną, którą wcześniej wybrał wielki biznes, koncerny medialne oraz, z niepokojem piszę te słowa, którą poparli polityczni decydenci w sąsiednich krajach. W takiej demokracji nie ma miejsca na sali sejmowej dla przewodniczącego związku zawodowego w czasie obrad nad fundamentalną dla pracowników ustawą emerytalną.
Niestety, wiemy też, że demokracja w III RP nie może liczyć na swoich dziennikarzy. A dokładniej, na większość tzw. dziennikarzy, lojalnych wobec rządzących, a nie wobec demosu i demokratycznych wartości. Zawodowe standardy tej większości są tak dalekie od demokratycznych obyczajów, że pozbawiają ich elementarnego poczucia solidarności z dziennikarzami reprezentującymi odmienny punkt widzenia na rzeczywistość. Gdy red. Ewa Stankiewicz prosi o komentarz znanego polityka partii rządzącej, a ten odmawiając komentarza (do czego ma prawo), obraża i upokarza dziennikarkę, grożąc użyciem przemocy, (do czego nie ma prawa), tzw. dziennikarze stają murem za politykiem. Dodajmy, że ten polityk – od dzisiaj przestaję wymieniać jego nazwisko, podobnie, jak nazwisko lidera pewnego Ruchu, by nie reklamować towaru złej jakości – nie tylko groził, ale stosownie do swojego wieku, próbował tej przemocy użyć. W czwartek, 10 maja zobaczyliśmy, jak demokratycznie wybrana władza lekceważy zasady i obyczaje demokracji, ograniczając kontrolę opinii publicznej nad swoimi rządami. To w literaturze przedmiotu nazywa się autorytaryzmem. I nie ma tu – niestety – żadnego znaczenia fakt, że jej politycy wywodzą się w dużej części z solidarnościowych środowisk opozycyjnych. Jednak najbardziej bolesnym dowodem, że przeszłość jest bez znaczenia, są słowa Lecha Wałęsy, które padły w Radiu Zet. To one sprawiły, że dzisiaj, po 22 latach od okresu, w którym chciałam, by został Prezydentem Polski straciłam wszystkie złudzenia i szacunek do lidera dawnej Solidarności. Proszę Lecha Wałęsę; by „zwinął sztandary” laureata pokojowej Nagrody Nobla i nie podpierał nimi dłużej swoich antydemokratycznych i antysolidarnościowych poglądów. Bowiem w rozmowie z M. Olejnik powiedział: „Pierwszego bym – przewodniczącego (tj. P. Dudę), jak byłbym komendantem albo premierem, wyszedł z pałą i go spałował, że nie potrafi mądrze układać stosunki w wolnej Polsce. (…) Bo takie mam (tj. gdybym był premierem lub komendantem) prawo – żeby się nie bał policjant spałować przewodniczącego, to ja jako komendant policji sam (bym) go spałował. (…) to jest cywilbanda”. Koniec cytowania. Te słowa są dla mnie dowodem, że nie o demokrację, prawa obywatelskie i związkowe dzisiaj Panu chodzi. Nieważna jest dla Pana ustawa i szacunek dla władzy. Poparł (!) Pan bowiem polityka, który powiedział o byłym premierze i byłym, śp. Prezydencie RP; „swojego brata wysłał na śmierć”, i odmówił poparcia dla TV Trwam słowami; „małpie nie daje się brzytwy, a tak to na skróty wygląda”. ------------------------------------------------------------------------------------------- Felieton Barbara Fedyszak-Radziejowska .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu